poniedziałek, 3 października 2011

DORO - Angels never die (1993)

Pomimo, że DORO to zespół niemiecki, to jednak na albumie „Angels never die” z 1993 roku ma się wrażenie, że zespół wywodzi się z USA i właściwie można na tym albumie doszukać się sporo odniesień do tzw hair metalu, a także do muzyki country, które jest dość charakterystyczne dla tego kraju. Muzycznie w dalszym ciągu mamy hard rockowe granie, z echami heavy metalu. Tym razem jednak album bardziej brzmi amerykańsko niż niemiecko. Oczywiście produkcją zajął się amerykański producent Jack Ponti. Warto podkreślić, że przy tym albumie brali udział już inni muzycy. Przede wszystkim Harold Frazee – klawisze, Matt Nelson basem, Joe Franco perkusją, zaś za partie gitarowe odpowiedzialny jest duet Vic Pepe/ Jack Ponti, tak jest ten sam co zajął się produkcją. Ci którzy nie znają szerzej Jacka, warto podkreślić, że to on napisał kilka kawałków dla ALICE COOPERA czy BONFIRE.

Czy tylko mi się kojarzy „Eye on you” z twórczością ALICE COOPERA? Ten riff, ta przebojowość i ten wyjęty z „Hey stoopid” refren. Oczywiście jest troszkę w tym heavy metalu, jednak to nie jest główny składnik tego utworu. Amerykańskie granie zaprezentowane w tym utworze nie przekonało mnie do końca. To już wolę ciepłe ballady z poprzedniego albumu. Do promocji albumu wybrano „Bad Blood” do którego nakręcono dość kontrowersyjny klip. Kawałek próbuje być na siłę przebojem i hymnem koncertowym i efekt do końca nie jest udany. Posłuchać i przełączyć na ciekawsze utwory. Takie „hity” na mnie wrażenie nie robią, biorąc pod uwagę, że Doro miała swojej karierze lepsze koncertowe hymny. Pisząc country paragraf wyżej miałem na myśli „Last Day Of My Life” i to niestety jest przykład, że nie zawsze pomysłowość oznacza genialny utwór. Nie dość, że nie ma atrakcyjnych melodii to jeszcze długi czas trwania, normalnie jak na złość. Oczywiście album wypełnia sporo gniotów jak choćby : „Born to bleed” czy "Cryin'". Ironiczne jest to, że znów na albumie ballada robi za ...najciekawszy utwór na płycie,a to tylko świadczy o poziomie albumy i formie Doro. To był ciężki okres dla niej i tego nie da się ukryć, na szczęście mamy na otarcie „So alone Together”, czyli klimatyczną balladę z koncertowym refrenem. Jednym z moich ulubionych kawałków na płycie jest „All i want” bo mam tu rytmiczne granie i słychać niezłą chemię między partiami gitarowymi, a klawiszowymi i momentami słyszę DEEP PURPLE i pod względem przebojowości i doznań gitarowych jest to najlepszy kawałek na albumie. Nie mogło zabraknąć drugiej ballady. A „Enoughfor you” to tylko spokojna kompozycja i przelatuje bez większego echa. I żeby było śmiesznie mamy jeszcze spokojny „Don't Go” który jest graniem w kółko tego samego i przez ponad pięć minut nie zbyt wiele się dzieje, a grupę ballad zamyka odśpiewany w ojczystym języku „Alles is gut”, który jest najgorszą balladą na albumie.

'Wszystko jest dobrze” takim akcentem kończy się album i mam wątpliwości co do tego. Dwa utwory mnie zachwyciły na tyle, żeby do nich wracać, reszta jednak już nie ma przebojowości z poprzednich albumów, nie ma już takiego klimatu i postawiono tutaj nabardziej amerykański materiał, co okazało się nie trafionym pomysłem. Można grac po amerykańskiego, ale tylko wtedy gdy robi się to z pomysłem, gdy tworzy się przy tym hity. A doro cóż, nagrała materiał poniżej oczekiwań, taki które nie zostaje w pamięci, nie przekonuje, ba nawet potrafi zanudzić słuchacza swoją przeciętnością i nieatrakcyjnością. Na pewno jest to jeden z najgorszych albumów Doro, jeśli nie najgorszy. Ocena: 4/10

2 komentarze:

  1. Dla mnie to kapitalny album !! Każdy, dosłownie każdy utwór to potencjalny hicior. Tylko wcześniejszy krążek Doro "True At Heart" może się z nim równać pod tym względem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się album niezły,klimatyczne granie,były i będą jeszcze znacznie słabsze ołyty Doro.Super okładka.

    OdpowiedzUsuń