niedziela, 2 października 2011

DORO - Doro (1990)

DORO – WARLOCK nie trwał długo, bo już w roku 1990 Doro Pesch postanawia jeszcze bardziej podążyć komercyjną drogą i w tym celu nawiązuje kontakt z basistą Gene Simmonsem legendarnego KISS. Zmienia logo, porzucając nawiązanie do WARLOCK i wynajęła sporo muzyków sesyjnych i z takim pomysłem przystąpiono do pracy nad nowy albumem, który premierę miał rok później i w roku 1991 ukazał się album o dość wymownym tytule, czyli „Doro”. Album brzmi jak Doro i przyjaciele. Doszukiwanie się w tym rasowego heavy metalu z rodem WARLOCK jest zbyteczne, bo to jest melancholijne granie, w którym jest jakby więcej kobiecości, bardziej łagodny, czy też miękki. Oczywiście jest heavy metal, ale jest też hard rock i ogólnie jest to już nieco inne granie niż te do którego Doro nas przyzwyczaiła.

Na album trafiło 10 kompozycji w miarę zróżnicowanych i trzeba przyznać, że dobrym wyborem było wybranie „Unholy Love” do promocji albumu. Bo utwór ma coś z „Turbo” JUDAS PRIEST,a także coś z ACCEPT. Jednak skoczność, łagodne brzmienie i bujający refren sprowadza nas na ziemie i potwierdza komercyjny wydźwięk album i jego hard rockowe wcielenie. Może nie jest to ostre rasowe heavy metalowe granie, ale jest przyjemne dla ucha, a to już coś. Natomiast „ I had too much to Dream” to nijaka kompozycja. Raz prezentuje się jako ballada, a raz jako skoczny utwór i właściwe żadne wcielenie mnie nie przekonuje. Za bardzo to chaotyczne. Na albumie nie za brakło typowego hard rockowego hymnu jak „Rock On” i takie kompozycje są zawsze mile widziane. Utwór brzmi jak wariacja Doro na temat „I love rock'n roll”. Jest ttuaj przede wszystkim prostota, przebojowość i koncertowy wydźwięk. Skoro Hard Rock to nie mogło zabraknąć hołdu dla niemieckiego SCORPIONS co słychać w takim „Only You”, choć w dalszej części można znaleźć cechy wspólne z SURVIVOR czy hard rockiem jaki prezentował Turner z RAINBOW. Może nie jest to jakiś genialny kawałek, ale przyjemny dla ucha, zwłaszcza pod względem warstwy instrumentalnej. W przypadku takiego łagodnego wydźwięku, tylko kwestią czasu było pojawienie się ballady, a taki „I'll be holding” to jedna z piękniejszych ballad jakie stworzyła Doro. Jest przede wszystkim romantyczny klimat i zapadający w pamięć motyw i takie łamacze serc zawsze są pożądana w przypadku działalności Doro Pesch. „Something Wicked this way comes” skojarzył mi się z ICED EARTH ze względu na tytuł kawałka. Jednak utwór muzycznie nie ma nic wspólnego z ową kapelą. Utwór jest ciężki, bardziej stonowany, ale przez to sporo traci na atrakcyjności. Niezbyt atrakcyjny motyw i kilka sztywnych melodii, a to wszystko sprawia że utwór jest nudny. Typową kompozycją pod stacje radiowe jest „Rare Diamonds”. Kolejna ballada i to już nieco zaczyna przynudzać, no bo ileż można ballad słuchać? W dalszej części mamy typowe hard rockowe granie, które wsparte jest partiami klawiszowymi. Jest skoczny „Broken” w którym można doszukać się atrakcyjnej melodii i refrenu, który mógłby zdobić album RAINBOW za ery Turnera. „Alive” i „Mirrage” to przykład, że można grać łagodny hard rock, z wpływa Aor, a przy tym melodyjny i przebojowy.

DORO w wersji hard rockowej nie jest taki zły, jak mogłoby się wydawać. Jest w miarę równy materiał, jest sporo przyjemnych dla ucha melodii. Doro zaprezentowała tutaj nieco inny materiał, mniej heavy metalowy i przez to sporo fanów straciła, ale pozyskała też nowych, bo jest to granie jakie zawsze było na topie. Kto by pomyślał, że hard rock z kobiecym wokalem może być atrakcyjniejszy od rasowego heavy metalu z pierwszej płyty sygnowanym imieniem wokalistki.Krążek jest komercyjny, ale to nie znaczy, że jest dnem. Ocena: 6.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz