wtorek, 18 października 2011

SONIC PROPHECY - A Divine Act of War (2011)

Czy da się połączyć heavy metal z power metalem, z symfonicznymi czy też nawet epickimi elementami? Na to pytanie stara się odpowiedzieć na swoim debiutanckim albumie „A Divine Act of War”młodziutki SONIC PROPHECY wywodzący się ze Stanów Zjednoczonych. Zespół powstał w roku 2008 i ich głównym powołaniem jest grać pod HELLOWEEN, czy też BLIND GUARDIAN. Kapela początkowo koncertowała i przy okazji wydała dema i w końcu przyszedł czas na debiutancki krążek. To że mamy do czynienia z żółtodziobami słychać nie mal od samego początku. Niezbyt udane brzmienie wypracowane przez Matta Hepwortha iAustina Dixona,który uwypukla to, że wszystko jest na tym albumie spłaszczone. Idąc dalej mamy Shane'a Provstgaarda, który po prostu jako wokalista irytuje swoją manierą ala Kiske i w tym wokalu jest sporo słodkości i niedociągnięć technicznych. Pod względem instrumentalnym jest chaotycznie. Klawisze lecą sobie w tle, momentami wręcz zagłuszają cało resztę, natomiast gitary zamiast współpracować, tylko robią chaos. Kompozycje same w sobie też nie przykuwają uwagę na dłużej. Co z tego, że zaczyna się epickim, podniosłym intrem „In Nomine Victoria”, skoro w „Call Of Battle” porzucono to na rzecz grania pod HELLOWEEN z ery strażnika. Kopii HELLOWEEN jest pełno na rynku i trzeba przyznać, że są lepsi spece od tego. Kompozycji nie można odmówić melodyjności i dynamiki, ale to już jest powszechność i wręcz minimum w takim graniu. Urozmaicenie w postaci bardziej heavy metalowych kompozycji jak choćby „Solar Run”, czy też „Heavy Artillery” też nic nie pomaga, bo to przeciętne utwory,w których jest silenie się na ciężkie partie gitarowe i hymnowe refreny, które nie trafiają do słuchacza. Wejście do „Lady In Flame” jest obiecujące bo tym razem zespół stara się zaprezentować melodic metal, w którym postawiono na chwytliwy motyw główny, tylko czar szybko pryska w dalszej części, gdzie znów jest monotonność i te same motywy podane po raz kolejny. Na największą uwagę zasługują : klimatyczny „A Warrior's Destiny” w którym oddano hołd dla BLIND GUARDIAN, a także podniosły, zadziorny i pełen ciekawych melodii „Sacred Ashes” i tutaj słychać nawiązania do TIMELESS MIRRACLE. Ta sama melodyjność i wyeksponowanie klawiszy. W takim „Canticle” słychać próbę grania pod obecny styl DREAMTALE, jednak poziom nie ten. Choć pod względem melodii czy też przebojowości utwór zaliczyć należy do najlepszych z tego albumu. Upust swojego kompozytorstwo zespół daje w tytułowym „A Divine Act of War” , który jest do bólu przewidywalny i monotonny, co jest spowodowane wałkowaniem w kółko tego samego nieatrakcyjnego głównego motywu. Wracając do pytania, uważam że zespół chciał za dużo zawrzeć, albo nie wiedział co chce grać i skończyło się na mało atrakcyjnej papce, gdzie jest wszystko i nic. Kilka melodii plus dwa utwory, które przykuwają uwagę to za mało, biorąc pod uwagę konkurencję i możliwości jakie teraz są. Rozpatrując to nawet w kategoriach debiutu, to też nie wypada ten album zbyt dobrze. Zaplecze heavy/ power metalu tego roku. Ocena: 4.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz