poniedziałek, 19 marca 2012

ORIGINAL SIN - Sin Will Find You Out (1986)


Kobiety w heavy metalu najczęściej nie są traktowane z odpowiednim szacunkiem i poważaniem, bo większość metalowców głęboko wierzy że to dziedzina tylko dla prawdziwych mężczyzn. Jeśli o mnie chodzi lubię posłuchać kobiecych wokali, ale zawsze to była pojedyncza osoba w męskim zespole. I właściwie do tej pory znałem tylko taki przejaw aktywności kobiet na scenie metalowej, to teraz sobie wyobraźcie moje zdziwienie kiedy dowiedziałem się że amerykański ORIGINAL SIN tworzą ....cztery kobiety. Zdziwienie o tyle było ogromne, że debiutancki album tej formacji zniszczył mnie i to dosłownie. „Sin Will Find You Out” z 1986 r to jeden z najlepszych krążków z kategorii speed/ power metal jaki się pojawił w tamtym okresie. Nie będę ukrywał, że zespół mnie zaskoczył na kilku płaszczyznach. Przede wszystkim pod względem muzycznym gdzie można to porównać do muzyki AGENT STEEL, CROSSFIRE, ATTACKER czy też SAVAGE GRACE. Jednak nie ma mowy o jakimś kopiowaniu, tutaj trzeba przyznać że ORIGINAL SIN wykształtował swój własny styl, który opierał się na ostrych niczym brzytwa partiach gitarowych Cynthi Taylor, która o dziwo nie miała problemów z wygrywaniem zarówno energicznych solówek, jak drapieżnych, rasowych riffów, a także na porywającym wokalu Danielle Draconis, którą śmiało można zaliczać do najlepszych kobiecych wokali w muzyce heavy metalowej. Jest pazur, ogień, jest zadziorność, są piski i śpiewania w wysokich rejestrach. Wachlarz umiejętności owej wokalistki w zupełności zaspokoiły moje wymagania. Co ciekawe na albumie możemy się przekonać umiejętnościach wszystkich dziewczyn i trzeba przyznać, że każda zna się na swojej robocie. „A Slice Of Finger” dowodzi że Cynthia ma talent do gry na gitarze i robi to z wielką precyzją i pasją. Rzadka cecha. W „Thunder war” z kolei mamy mrok, niesamowity klimat i popis umiejętności basistki Pandory Fox, która również wygrywa znakomitą partię ukazujący drzemiący w niej potencjał. Natomiast w „Succubus” można poczuć moc jaką niesie z sobą Darlene grając na perkusji. Jest dynamika, różnorodność i szaleństwo. Kompozycje to kolejna płaszczyzna która mi po prostu zaimponowała i to właściwie pod wieloma względami. A to przez pomysłowość, a to przez aranżację, czy też przez energię, melodyjność i spontaniczność i radość z grania jaką niosą z sobą te utwory.

Rozpisywanie się jakoś długo odnośnie zawartości mija się właściwie z celem. Dlaczego? Bo mamy właściwie 10 killerów utrzymanych w szybkim tempie i nie ma mowy o jakimkolwiek zmniejszeniu obrotów. Pomyślano nawet o detalach jak mroczne intro w „Conjuration of the Watcher” które przypomina mi intra KINGA DIAMONDA. Sam utwór ma agresję i dynamikę godną thrash metalowych kapel z tamtego okresu. „The Curse” też taki jest choć tutaj mamy nieco mroczniejszy, nieco ostrzejszy wokal, a sam kawałek jest bardzo agresywny i melodyjny. „Bitches From Hell” to rozpędzona petarda z motywem gitarowym nasuwającym choćby ACCEPT. To jest coś więcej niż pędzący do przodu dynamit, to jest przebój z najwyższej półki. Może i prosty, może i znajomo brzmiący, ale co z tego? Czy ktoś zwraca na to uwagę podczas gdy muzyka takiej rozrywki dostarcza? Jeśli już pokochało się styl ukazany na tych utworach to reszta też was porwie i zniszczy, bo w takiej formie jest utrzymany cały materiał. Nie ma czasu i miejsca na ballady, jakieś kompozycje radiowe. Tutaj liczy się moc, szybkość i przebojowość.

Kto by pomyślał że kapela założona w 1986 roku przez 4 kobiety będzie wstanie nagrać takie arcydzieło i nie boję się użyć tego słowa. Bo album spełnia wszelkie wymogi żeby utytułować tym mianem. Jest wyrównany materiał oparty na samych ostrych, agresywnych kilerach, mamy też 4 dziewczyny, które wbrew wszelkim utartym schematom grają znakomicie i na pewno lepiej niż nie jeden mężczyzna. Słychać pasję i miłość do muzyki, do metalu. Te cechy w połączeniu z wyborną produkcją Davida Defeisa z VIRGIN STEELE, który również maczał palce przy niektórych utworach sprawiają że mamy do czynienia z dziełem skończonym. Jeden z najlepszych albumów z gatunku speed metal i ostatnią płaszczyzną w jakiej mnie zespół zaskoczył to oczywiście historyczna, gdzie po wydaniu tego krążka przestali istnieć. Przyczyny rozpadu wciąż pozostają dla mnie wielką tajemnicą.

Ocena: 10/10

1 komentarz:

  1. Ta kapela nigdy się nie rozpadła, bo nigdy jej nie było. To fake band stworzony przez De Feisa (Virgin Steele) i kolegów, zaś na wokalu produkuje się siostra De Feisa. Ta sama ekipa, ale bez dziewczyny, odpowiada za album "Nightmare Theatre" wydany pod szyldem Exorcist - undergroundowy, surowy speed metal, który nie jest tak przebojowy, ale ma inne zalety i jeśli kto takie granie lubi, musi posłuchać. W każdym razie chłopaki potrafili grać speed najlepiej w Ameryce i szkoda, że nie pociągnęli tego dłużej pod jakąkolwiek nazwą.

    Pzdr. RR

    OdpowiedzUsuń