poniedziałek, 28 lipca 2014

STARCHILD - Starchild (2014)

Im większy wkład w promocję, tym większe zainteresowanie fanów daną płytą. Szkoda, że w tej machinie pomijane są naprawdę dobre płyty, które nie miały takiej z pompą promocji. To właśnie takie płyty cierpią, a fani rzadko kiedy zadają sobie trud żeby zainteresować się płytą we własnym zakresie. Zauważyłem, że tak właśnie pominęli niemiecki band Starchild, który w kwietniu wydał swój debiutancki album zatytułowany „Starchild”. Zespół powstał w 2013r, ale nie dajcie się zwieść. Nie mamy do czynienia z amatorami. Starchild to iście gwiazdorski skład, dlatego też się dziwię, że fani heavy/power metalu zlekceważyli ten album. Cisza na forach i brak jakichkolwiek recenzji to tylko potwierdzało. Czas przerwać ciszę na temat tego wydawnictwa.


Jeśli chodzi o mnie o zespole usłyszałem za sprawą ich klipu. Wtedy już wiedziałem , że płyta Starchild może być jedną z najciekawszych w tym roku. Emocję podgrzewał oczywiście skład zespołu. Jest Micheal Ehre z Gamma Ray, Jens Becker z Grave Digger. Mniej znani to Esmeralda czy gitarzysta Dennis Hormes. Lider tej grupy jest jednak Sandro Giampietro, który pełni rolę wokalisty, drugiego gitarzysty i kompozytora. W tej ostatniej roli ma doświadczenie choćby z Unisonic czy płyt Micheal Kiske. O samym zespole i ich genezie było dość cicho i w sumie nie wiele się zmieniło w tej kwestii. Warto zaznaczyć, że nazwa kapeli wzięła się od meksykańskiej czaszki, która jest ponoć obcego pochodzenia. To z kolei determinuje warstwę liryczną kompozycja. Dominuje tematyka s-f i to też uchwycono na okładce, która do bólu przypomina „The dark Ride” Helloween. Chwyt zamierzony. Zresztą to nie pierwsze i nie ostatnie skojarzenie z Helloween. Płyta jest właśnie skierowana do fanów takich kapel Edguy, Helloween czy Gamma Ray.

Skoro wymieniłem inspiracje muzyczne Starchild to łatwo można odczytać w jakiej stylistyce kapela się obraca. Jest to przede wszystkim power metal, ale nie brakuje odesłań do melodyjnego metalu czy hard rocka. Warto zaznaczyć,że z jednej strony Starchild to kapela, która nie tworzy niczego nowego, ale z drugiej strony dostarcza słuchaczowi bardzo udaną mieszankę heavy/power metalu, w którym słychać nawiązania do klasyków power metalu, w którym można wyodrębnić power metal jaki był w latach 90 faworyzowany. Tak więc szybkie, melodyjne riffy, o nieco słodkim charakterze, z radosnym wydźwiękiem i z wokalistą, który śpiewa czysto i w wysokich rejestrach niczym Kiske. To wszystko tutaj się pojawia, ale co najważniejsze przyczynia się do tego że płyta jest naprawdę bardzo dobra. Decyduje o tym nie tylko styl, nawiązanie do moich ulubionych kapel typu Edguy czy Helloween, ale też bardzo poukładany i dopracowany materiał. Już gdy wkracza „Starchild” to słychać, że zespół wie jak tworzyć ciekawe melodie, jak porwać słuchacza energią i dynamiką. Pierwszy przebój, który od razu w pada w ucho. Tutaj już zespół nas zabiera w tajemniczą historię o czaszce, która jest pochodzenia obcego. Jest na ziemi od 900 lat i chce wreszcie odlecieć i wrócić do domu. Nieco przypomina to „Indiana Jones i królestwo kryształowej czaszki”.Na szczęście płyta nie kończy się na tym jednym kawałku i jest tutaj więcej takich hitów. Wszystko skupia się wokół lidera Sandro, który jest wokalistą i gitarzystą. Wokal brzmi identycznie jak wokal Micheala Kiske i to akurat żadna ujma dla Sandro. Najwidoczniej kilkuletnia współpraca z Kiske wyszła na dobre Sandro i mógł nieco podłapać od samego mistrza. Śpiewa czysto i często stara się być bardziej autentyczny, charyzmatyczny, jednocześnie nie zapominając o emocjonalnym wydźwięku. W utworze „Black and White Forever” można usłyszeć jak te dwa wokale są podobne, ponieważ tutaj gościnnie wystąpił Michel Kiske. Sandro często wygrywa podobne riff jak Hansen czy Weikath za czasów „The Keeper of The seven Keys” i jednym z takich przykładów jest „Its My race”. Sam utwór opowiada o uczuciu jakie się ma, gdy dążymy do wygrania. To jest właśnie ten niemiecki power metal do jakiego przywykliśmy na przestrzeni lat. Z kolei gdy zespół wkracza w łagodniejsze grania, to gdzieś ulatuje ta przebojowość i ciekawe melodie, a zaczyna wiać nudą. Dobrze to ukazuje „Still My Planet”, który jest bardziej rockowy i komercyjny. Przynajmniej można się delektować kolejnym ciekawym tekstem, który opowiada o tym że nie dbamy o swoją planetę, tak jakby gdzieś była inna planeta, a przecież nie ma innej. Jest tylko nasza planeta Ziemia. Do grona ciekawych utworów można też zaliczyć melodyjny „Thief Of The crown”,czy energiczny „Morningstar”, zaś „Runnerpokazuje że Sandro to bardzo dobry gitarzysta, który wie jak zachwycić słuchacza ciekawym i wciągającym motywem. Do tego jego solówki są takie zagrane z finezją i pomysłem. Ponury klimat Grave Digger przewija się momentami w rytmicznym „Reaching The Land”. Zadbano nawet o to, by płyta była urozmaicona co potwierdza nieco progresywny „Visions”.

Starchild wypada dobrze i nie ma się czemu dziwić, w końcu wykonanie materiału jest solidne i dopracowane. Nie ma się do czego przyczepić, chyba że skupimy się stricte na pomysłach na poszczególne kompozycje. To było właściwie do przewidzenia, kiedy w zespole ma się takich doświadczonych muzyków. Można by jeszcze nie które kompozycje poprawić i bardziej dopieścić, ale i tak mimo tego materiał wydaje się być solidny i ma sporo ciekawych hitów, które przywołują stare dobre czasy Helloween, Edguy czy Gamma Ray. To jest właśnie ta cecha, która przesądziła o tym, że jest to udany album, który można polecić fanom power metalu. Miłe zaskoczenie, zwłaszcza że o samym Starchild nie było głośno. Teraz powinno się to zmienić.

Ocena: 7.5/10

P.s Podziękowania dla Thomasa Bremera za przesłanie płyty

2 komentarze:

  1. Słyszałem i popieram recenzję , mnie najbardziej zaskoczył skład , a sięgnąłem po płyte ze względu na okładkę wiadomo dlaczego \m/.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli ktoś lubi wyciumkane i mało wymagające sammetowo-kiskowe melodie do snu to owszem płytka dla niego. Nie ma tu niczego wartościowego. Dziwię się, że Jens zagrał na tak gejowskiej płycie :/

    OdpowiedzUsuń